czwartek, 25 czerwca 2015

Czerwiec - próba uporządkowania

Czerwiec był dla mnie w tym roku bardzo trudnym miesiącem. Wiele wydarzeń skumulowało się w ciągu tych dni. Wzięłam udział w dwóch maratonach, przede mną trzeci. Na każdym ponad 200 km. W pracy kończy się rok szkolny, na studiach semestr i same studia - obronę magisterki musiałam niestety odłożyć na wrzesień - nie wyrobiłam się. W czerwcu realizować zaczęliśmy również projekt, o którym już wspominałam. Jedyny niemaratonowy weekend spędziłam w Gdańsku. Ale przede wszystkim wzięłam ślub. 



Dzień przed tą uroczystością miałam wolny w pracy, ale zamiast wylegiwać się w wannie z pachnącą maseczką na twarzy, latałam po uczelni zaliczając przedmioty i szukając wykładowców, którzy byli gdzie indziej niż powinni. Intensywność całego miesiąca zaciera mi w myślach obraz tego dnia, który powinien być dla mnie niezwykłym przeżyciem. Cały czerwiec zdaje mi się niezwykle długi i trudno mi uwierzyć, że to ledwie dwa tygodnie minęły od dnia, gdy stałam się mężatką.Muszę uporządkować trochę ten miniony czas, by nie pogubić dni.

Pierwszy weekend czerwca upłynął nam pod znakiem maratonu w Łasku - upał, zawrotne prędkości na niemal płaskiej trasie, niesamowity wjazd na metę wśród owacji zgromadzonego na zakończeniu imprezy, tłumu - wjechałyśmy spóźnione o godzinę, trwało już losowanie nagród.
Fot: Marta Krzymowska
Kolejny weekend czerwca, to piątkowy ślub, obiad w gronie najbliższych - ja z mężem, moi rodzice i najbliższy przyjaciel, spacer nad Odrę, gdzie akurat trwało zakończenie regat wielkich żaglowców. Miałam okazję zrealizować jedno z marzeń mojego dziadka - całe życie chciał zobaczyć potężnego Sedova na własne oczy. Ja przespacerowałam się po pokładzie tego niezwykłego żaglowca, a Ruda uwieczniła to na cudnych fotografiach. 



Sobotę i niedzielę spędziliśmy z Robertem w Gdańsku, ugoszczeni przez znajomego. Zwiedziliśmy niesamowitą ilość muzeów (nie wyczerpując jednak tym zasobu tego miasta - ciekawe, czy w Szczecinie jest ich chociaż tyle, ile zwiedziliśmy w ciągu dwóch dni? Minimum 7...), weszliśmy na niezliczone schody na wszystkich wieżach widokowych, na które trafiliśmy (trening nóg zamiast roweru?), zjedliśmy pieczone ziemniaki, przeszliśmy co najmniej kilkanaście kilometrów. Było cudnie. Już planujemy, które miasto chcemy odwiedzić następne. O Gdańsku jeszcze pewnie opowiem, ale muszę to wszystko uporządkować. 
Dom Uphagena, gdy odkryłam sposób na wspólne zdjęcia "Kochanie! W tej sali też jest lustro!"
Tydzień temu - maraton w Choszcznie. To tam poznaliśmy się dwa lata temu. Impreza słynie z doskonałej organizacji, przepysznego obiadu i integracji nad jeziorem - na tę ostatnią nie zdążyliśmy - przyjechaliśmy niemal akurat na dekorację moją i Rudej. 

W tym tygodniu odpuściłam obronę magisterki w lipcu - za dużo nerwów mnie to już kosztowało, dla własnego komfortu wolałam dać sobie spokój, ogarnąć to na luzie w ciągu dwóch miesięcy. Jutro czeka mnie pierwsze zakończenie roku po tej drugiej stronie, później maraton w Gorzowie. Od 1 lipca ruszamy z działaniem na Baszcie Kaszanej, jestem już po pierwszych spotkaniach z wolontariuszami, przed nami intensywne dwa miesiące. 

Z utęsknieniem czekam chyba na sierpień, może wówczas uda mi się znaleźć po prostu wolny weekend. W lipcu raczej nie ma już na to szans. A jak nie sierpień, to chyba dopiero...Gwiazdka? 

Jestem zmęczona.