Jest sobota, godzina 8 rano. Dzwoni budzik, więc budzę się, wstaję i idę przygotować śniadanie. Za oknem szaro, ale nie pada. Jedząc śniadanie ustalam gdzie pojadę. Stwierdzam, że ogólny kierunek jest mi znany, ubieram się i wychodzę. Rano było ok. 6 st C., a już po dwóch godzinach tylko 4. Niemniej było mi naprawdę ciepło, mimo niewielkiej ilości przywdzianych warstw. Wykorzystałam też poranne słoneczko, odpoczęłam psychicznie i zmachałam się na kolejnych podjazdach. Ja chcę jeszcze raz! (ciekawe czy w niedzielę będzie padało?)
Ostatnio, po wycieczce z Rudą Marzenka stwierdziła, że byłam ubrana w nią - dziś już mogłam pochwalić się przed całym światem własnymi ciuchami na rower. ;)
A teraz zerknijcie na zdjęcia i zgadnijcie po jakich górach jeździła Blondyna?
(uprzedzając wszelkie możliwe pytania - zdjęcia nie były robione tosterem a telefonem, tylko mi się po tych wszystkich korzeniach na drodze ręce nieco trzęsły)
(uprzedzając wszelkie możliwe pytania - zdjęcia nie były robione tosterem a telefonem, tylko mi się po tych wszystkich korzeniach na drodze ręce nieco trzęsły)
Blondyna nie jeździła po górach - spędzam weekend w Szczecinie i to nic innego jak Lasek Arkoński i Dolina Siedmiu Młynów. Co nie zmienia faktu, że dla mnie, jadącej na Kozie, górki te były zabójcze. Niemniej jednak Koza udowodniła, że sprawdza się nawet w terenie i nie straszna jej jazda po błocie, korzeniach i liściach. Obyło się bez wywrotki, ale jeżeli kiedyś postanowię popełnić samobójstwo to zjadę jedną z dzisiejszych ścieżek bez kasku i hamulców.