środa, 2 sierpnia 2017

Zmiany

Zmiany. Pęd na przód. Nowe miejsca, twarze, smaki. Doznania i przeżycia. I w przód, przez sztorm, ku bezpiecznej przystani. Najpierw wyrwać się z klatki, z której zeszło już złocenie. Wylecieć z impetem, zatrzasnąć za sobą drzwiczki z hukiem, niech się rozdzwonią.
Później uciec od właściciela klatki, roszczącego sobie prawa do posiadania jej lokatorki. Nie dać się zaszczuć, wyjść obronną ręką, wylizać się z ran, wyciągnąć naukę z blizn. A na koniec uciec od marazmu codzienności, która zaczyna cisnąć, z której wyrasta się z wiekiem.
Pokonałam przeciwności losu. Rozpoczęłam nowe życie. Po dziewięciu miesiącach od zamknięcia za sobą drzwi urodziłam się na nowo. Musiałam, pozwalając sobie umierać kawałek po kawałku przez ostatnie lata. Dusząc się w za ciasnej klatce. Biorąc na klatę wszystkie słowa-noże. I słowa-siekiery. Walcząc, gdy nie było o co. Gdy należało wstać i wyjść już dawno.
Uczę się. Nowych rzeczy i nowej siebie. Uczę się na nowo ludzi i świata. Odnajduję swoje miejsce między tymi pierwszymi i w tym drugim.
Było mi trudno wydostać się z marazmu, wygrzebać z kokonu, w który się owinęłam, ruszyć do przodu. Było mi trudno rzucić wszystko, postawić na jedną kartę, wyjechać, spróbować, niemal w ciemno. Jedna zmiana ciągnęła jednak za sobą kolejne, stawała się ich naturalną przyczyną. Niemożliwym jest zatrzymanie tego procesu na siłę, bo wówczas człowiek wpada jeszcze gorzej – stając w pół drogi, w rozkroku między wczoraj a dziś, w wiecznej nocy.

Poradziłam sobie. Piszę z miejsca, w którym chcę być w tym momencie swojego życia. Z miejsca, którego nie planowałam jeszcze rok temu. Z miejsca, które uczę się nazywać domem, mimo widma tymczasowości, jakie powoduje ciągły pęd ku zmianom, ku rozwojowi, nauce. Nie zatrzymuję się.