środa, 13 maja 2015

O uporze

Nie zawsze założony cel da się zrealizować. Czasem czynniki zewnętrzne uniemożliwiają odniesienie sukcesu. Tak było i tym razem...

Jestem uparta. Gdy podejmę jakieś postanowienie, rzadko z niego rezygnuję. Czasem może bym chciała, ale duma, poczucie odpowiedzialności, czasem obowiązku, nie pozwalają mi na to. Tym razem zaciętość i upór kazały mi stanąć na starcie o 6:15. W planach 303 km. Czyste szaleństwo, którego jednak byłam pewna. Możliwości skrócenia nie dopuszczałam. Na 60 km przed końcem rozpętała się burza - woda zalewała mi twarz, momentami nie widziałam nic poza ścianą deszczu. Porywisty w tamtej chwili wiatr niemal spychał mnie z drogi. Wkurzona do granic możliwości na pogodę, deszcz, wiatr i własne zmęczenie parłam do przodu. Głupio byłoby zawracać - podjeżdżać pod górkę, z której właśnie zjechałam, jechać pod prąd. Najwyżej zamknę trasę - z taką myślą się już pogodziłam. 


I byłabym to zrobiła. Dojechałabym po 14 godzinach mokra i wymęczona. Ale minął mnie znajomy samochód (pewnie dlatego znajomy, że mój), z okna wychylił się Robert wrzeszcząc: "Wsiadasz, czy będziesz mnie wkurzać?" Zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek, rozkładałam już swój rower i wsiadałam przemoknięta do auta. Krzysiu, który ciągnął mnie całą drogę został na trasie - nie miał zamiaru zrezygnować i dzięki temu, że nie musiał już na mnie czekać sporo nadrobił. A ja szczękając zębami zdejmowałam z siebie kolejne mokre rzeczy - niestety nie wszystko mogłam - nie miałam suchych ubrań na przebranie, bo to na mnie mieli czekać. Doczekaliśmy przyjazdu mamy, wsadziliśmy ją i jej rower do auta (była tak skostniała, że inaczej nie da się tego nazwać) i pojechaliśmy do domu. 

Z przejechany 240 km, zaliczono mi dystans 144 km. Szkoda mi tych 60 km. Szkoda mi punktów, które mogłam zyskać. Wiem, że mimo zmęczenia i złej pogody nie zrezygnowałabym sama. Dziś może przypłaciłabym to bólem kolana albo gardła, ale miałabym satysfakcję z tych 300 km. Wiem jednak, że Robert miał rację - martwił się o mnie i chciał mnie chronić. Sam przy tym umocnił swoją pewność, że dobrze zrobił zmieniając po zeszłym sezonie barwy klubowe - na hasło, że wciąż jestem na trasie, jego teamowy kolega bez chwili wahania wsiadł do samochodu, by zebrać mnie z drogi. 

Mam też teraz pewność, że 300 km leży w moim zasięgu - po 240 km nie bolały mnie mięśnie, czułam się dobrze. O tym, co mnie bolało pisać nie będę - nie wypada. ;)

Jeśli zaś chodzi o wnioski - mój upór kiedyś mnie zgubi. Ale jeszcze nie tym razem.