sobota, 7 października 2017

Minął rok

Ponad rok temu okutana w różowy koc kontrastujący z turkusowymi końcówkami dredów robiłam zdjęcia na starcie maratonu w Rewalu. Blady świt rozjaśniał nadmorskie mgły. Młody przystojny mężczyzna uśmiechał się szeroko do obiektywu razem z moją mamą. W słabych warunkach oświetleniowych nie wyłapałam ostrości, zdjęcie jest poruszone. I stało się kamyczkiem, który pociągnął za sobą lawinę zmian. Chora reakcja była kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Nadszedł najbardziej przełomowy czas w moim życiu.


Minął właśnie rok od dnia, gdy po raz ostatni zamknęłam drzwi do pewnego rozdziału, po raz ostatni zbiegłam po krętych schodach, których nienawidziłam, wsiadłam do zapakowanego po sufit auta i wróciłam do domu. Wnosiłam swoje rzeczy szczęśliwa, przeskakując po dwa stopnie, odpoczywając przy kubku gorącej czekolady. Przez kolejny miesiąc walczyłam o święty spokój. Czasem żałuję, że nie kazałam płacić za to, co się w tym czasie we mnie wydarzyło. A wydarzyło się źle, gdy największym marzeniem stało się schować pod kołdrą i zasnąć i przespać resztę życia. Ale nie chciałam wojen, machnęłam ręką i tylko czasem z przerażenia nie mogłam spać, bojąc się, czy dam radę. Dałam radę.

Minął rok, w czasie którego wszystko wywróciło się o 180 stopni.

Znów czuję się coś warta. Z kilku zazębiających się powodów. Żyję samodzielnie i radzę sobie. Jestem doceniana na różnych polach. Układa się. Jest stabilnie i dobrze. I wciąż pracuję nad tym, by było jeszcze lepiej.

Nie wiem jeszcze, co zrobić ze sobą zawodowo, ale chwilo się tym nie martwię. Czasem mam milion pomysłów na minutę, ale częściej po prostu się nie zastanawiam nad tą kwestią. Odpoczywam od presji. Do końca życia raczej nie chcę mierzyć przewodów, ale przez jakiś czas mi to nie przeszkadza.

Doszłam już do siebie, złapałam ten głęboki oddech, odpoczęłam. Na pierwszy ogień w pracy nad sobą idzie rower. Szkoda byłoby zaprzepaścić to, co wypracowałam przez ostatni rok. Będę to więc kontynuować. Konsekwentnie i w sposób przemyślany.

Niedługo będę o kolejny rok starsza. I czasem nachodzi mnie smutna refleksja, że nic w swoim życiu nie osiągnęłam, że nie mam na koncie żadnych niesamowitych osiągnięć, nie robię zawrotnej kariery, nie założyłam jeszcze rodziny. A później zamykam oczy, biorę głęboki oddech i odsuwam od siebie tę presję. Bo mam święty spokój, pracę, pasję, miasto, które mnie przygarnęło. I mam przy sobie człowieka, w którym, mimo jego wad, wciąż jestem zakochana i od kilku miesięcy zakochuję się wciąż na nowo. I jestem szczęśliwa. Bez wybuchów i fajerwerków, ale tak jakbym zanurzyła się w ciepłym pachnącym miodzie.