Dziś temat nieco ckliwy, w sumie miłosny i słodki. Nie z powodu wczorajszych WalęWTynków (no może troszeczkę). Natchnęło mnie, gdy przeglądałam swoje zdjęcia z tego i poprzedniego roku. Doszłam do wniosku, że jest jeden aparat, robiący zdjęcia, na których, nawet najgłupszą miną, przypominam chociaż człowieka. I aparat ten robi zdjęcia, na których mimo braku perfekcyjnego make-up'u czy fryzury podobam się sobie. A to chyba za sprawo oczu, które patrzą na mnie zza tego aparatu. Dwojga oczu, należących do K. On fotografuje mnie dokładnie taką, jaką chciałabym być widziana. Fotografuje moje własne wyobrażenie o sobie i okrasza je dodatkowo porcją własnych uczuć. Każde zdjęcie staje się częścią wspomnienia, dokumentuje kolejne chwile spędzone razem. Poniżej kilka zdjęć, które naprawdę lubię, autorstwa mojego K. :)
A co do walentynek... Zostałam wczoraj wywieziona nad morze, gdzie obdarowano mnie bukiecikiem róż i butelką wina (i czekoladą, i ciastkami, i żelkami - K. wie, że ze mnie straszny łasuch - wie o mnie dużo dziwnych rzeczy, trzy lata razem robią swoje...).
W kolejnych notkach myślę, że odgruzuję kolejne archiwalne sesje, bo trochę ich jest, a sądzę, iż warto się nimi pochwalić. ;)
"- Koooocieeee...? Co Ty kombinujesz? ;) - Nic, zupełnie nic, stój, to Ci zdjęcie zrobię." |