Ta nieodpuszczająca do końca zima nie nastraja mnie pozytywnie. Przede wszystkim jest po prostu zimno i szaro. Dziś na szczęścia na chwilę wyszło słońce i zrobiło się zdecydowanie przyjemniej. Niemniej nie lubię śniegu w Szczecinie, bo uniemożliwia mi on jazdę na rowerze - moja Koza nie najlepiej radzi sobie z nieodśnieżonymi ulicami tego miast (nie mówiąc już o chodnikach), więc zmuszona jestem chodzić pieszo (bo dla zasady odzwyczajam się od jeżdżenia wszędzie komunikacją miejską czy autem). Tak więc Koza stoi samotna, drugi rower stoi w sklepie i czeka na mnie, mam nadzieję, że już niedługo.
Mój nie najlepszy dziś humor dobił jeszcze fakt, ze przyszyłam w płaszczyku rękaw na odwrót - lewą stroną na wierzch. I gdybym zrobiła to pojedynczym szwem, to ok. A ja zamiast zerknąć co się dzieje, przeszyłam łączenie trzykrotnie i później siedziałam i prułam. Teraz stwierdziłam, ze nie układa się to tak, jak bym chciała i planuję, co z tym fantem zrobić.
Na szczęście jest też kilka lepszych drobnostek - ruszyłam ze swoją pracą licencjacką, jutro też mam luźny dzień na uczelni, więc coś będę mogła poszyć (może skończę w końcu gorset?), zrobiłam w końcu porządek w szafie z ubraniami i ogarnęłam zwały tkanin, które groziły przywaleniem mnie któregoś pięknego dnia. Wiem więc na czym stoję, jeśli idzie o ilość posiadanych materiałów - trochę ich jest. Pozostało mi już tylko siąść do maszyny i szyć, szyć, szyć... ;)
A poniżej przebiśniegi, które fotografowałam w czasie tegorocznej wiosny ;)